Jej dom pełen jest małych twarzyczek i rączek, zupełnie jak laboratorium doktora Frankensteina. Tyle, że tu powstają lalki, tajemnicze Horka Dolls, warte nawet kilka tysięcy złotych.
Tekst: Przemysław Ciszak
Bywają śmieszne, albo przerażające. Każda ma indywidualną osobowość. Niektórzy widzą w nich postacie rodem z Tima Burtona, ale ona woli opisać je słowami Brunona Schulza z Traktatu o manekinach: 'Nie ma materii martwej – martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywają się nieznane formy życia’. – Lalki muszą poruszać. Moje nie są sztucznie ładne. Klasycznie piękne. Niektórym może się wydawać, że są wręcz brzydkie, albo straszne. Ja nie patrzę na nie w tych kategoriach – przekonuje lalkarka, Klaudia Gaugier.
Twarze znaczą blizny, bruzdy, szwy. Czasem rozjaśnia je szalony, szczerbaty uśmiech, ale częściej wykrzywia bardzo ekspresyjny grymas, nadający lalkom dramatyczny charakter. – To, że czasem twarz wyraża negatywne emocje, nie musi wcale oznaczać, że postać jest negatywna. Każdym przecież targają skrajne uczucia. Podczas pracy wiele z nich przelewam na lalkę – mówi Klaudia Gaugier. Horka Dolls od samego początku miał być projektem czysto artystycznym. Żadna z lalek nie była przygotowywana z myślą o jakimś projekcie czy spektaklu. Mają opowiadać historię, swoją indywidualną bajkę.
– Znaczę je pęknięciami i ubytkami. Każda rysa jest zrobiona przeze mnie. Staram się nadać im charakter starej zabawki z historią – wyjaśnia artystka. – Ta ich 'brzydota’ jest wyjątkowa, indywidualna i wieloznaczna. Mają własną ekspresję, osobowość i pewnego rodzaju duchowość. Powstają na obraz człowieka i są perfekcyjnym medium do demonstrowania każdej ludzkiej namiętności. Dzięki temu zmuszają do zajrzenia 'za oblicze’, przywołują skojarzenia, budzą uczucia.
Z rodzinnej Łodzi przeprowadziła się do Wrocławia, by zgłębiać malarstwo, grafikę i rzeźbę. Podczas studiów na Akademii Sztuk Pięknych zafascynowały ją średniowieczne figury sakralne i ludowe. Zależało jej na znalezieniu własnego sposobu narracji plastycznej. Szukała go w malarstwie, w rzeźbie. – Te dziedziny dawały różne możliwości, ale tak naprawdę to lalki połączyły zainteresowania i pozwoliły wyrażać to, czego szukałam w sztuce – emocji.
Najpierw powstaje twarz z gliny szamotowej z domieszką porcelany. Piec rozgrzany do temperatury 1230 stopni Celsjusza. Czasem artystka z góry wie, jaki lalka będzie miała humor, jaką emocję wyrazi – konkretne myśli, takie, a nie inne emocje, czas, który już się nie powtórzy stają się wtedy duszą, którą zamykam w pojemniku, jakim jest lalka. Innym razem, jak mówi, pozwala samej lalce wybrać sobie twarz. – Lubię myśleć, że wtedy materializuje się w niej prawdziwy duch – wyjaśnia. Następnie oczy. – To one nadają charakter. Uzyskanie szklistości i głębi ludzkiego oka trwa nieraz wiele dni. – To jeden z najbardziej czasochłonnych ale także najistotniejszych momentów nadających wyjątkowy charakter lalce ? kryjące warstwy farby, potem laserunkowe w jedno-, dwudniowych odstępach, żeby uzyskać głębię i szklistość prawdziwego oka. I znów wypał, tym razem utrwalający.
– Tradycyjne lalki są pozbawione emocji. To przez nie przyjęło się mówić o kimś, kto ich nie wyraża, że ma twarz lalki. Coraz bardziej popularne operacje plastyczne powodują, że ludzie tracą swoje prawdziwe twarze i stają się takimi klasycznymi lakami. Te moje buntują się przeciwko temu. Są przerażone, zdziwione, zatroskane, rozkochane, zagniewane – słowem wyrażają emocje – przekonuje artystka.
Horka – prywatne laboratorium Frankensteina
Kiedyś znaleźliśmy siebie, potem cel, a w końcu Horkę – wymarzony kawałek Ślęży. Tu mieszkamy, tworzymy, w ciemnym lesie gimnastykujemy wyobraźnię, a na szczycie znajdujemy natchnienie. Tyle tylko zdradza o sobie i partnerze Grzegorzu Krupie, wraz z którym tworzy ArteHora. Pracownię ma w domu i nie bardzo potrafi się zdecydować, czy to dobrze, czy nie. – Tej pracy nie zamknę w biurku. Właściwie tworzy się ciągle, w każdej wolnej chwili, czasem po 24 godziny na dobę. Nie potrafi wyjść i zapomnieć. – Lalki mają w sobie coś, co przyciąga, wytwarza ciągły przymus majsterkowania przy nich, powoływania do życia – zdradza artystka.
Dlatego też w największym ferworze tworzenia, przed wystawą w stołecznej Warszawie, rodzinnej Łodzi, australijskim Melbourne czy Kanadzie, dom Klaudii Gaugier zamienia się w artystyczne studio. Zastawiony jest pudełkami z gliną, skrawkami materiałów i tak zwanymi feceboxami. – Wszędzie walają się ręce, nogi i rogi, sterty materiałów, nici łapiące za nogawki przechodniów i ciągnące się za jamnikiem ? wszystko to wygląda dość makabrycznie, jak laboratorium doktora Frankensteina – śmieje się lalkarka.
Łączy różne techniki plastyczne. Główki lub twarze, części rak i nóg zrobione są z gliny szamotowej z domieszką porcelany, a korpus, uda i ramiona uszyte z materiałów tekstylnych. Używa lnianego płótna, pluszu, bawełny oraz tafty zmieniającej kolor w zależności od kąta padania światła. – W ten sposób łączę tradycyjne lalki porcelanowe z prymitywnymi lalkami szmacianymi.
Ich wnętrze wypełnia włóknem silikonowym, które jest bardzo sprężyste i doskonale trzyma kształt. Na koniec detale. Guziczki, malutkie serduszka przyczepione zawsze na zewnątrz ciałka. Atrybuty, które nadadzą lalkom indywidualny charakter.
– Kiedy wszystkie elementy wreszcie są gotowe mogę przystąpić do konstruowania lalki. Ceramiczną główkę lub samą twarz przyszywam ręcznie do korpusu mocnymi, bawełnianymi nićmi, podobnie postępuję z przedramionami i nogami – opowiada Klaudia Gaugier – Kostium gra rolę drugoplanową , jest integralny z lalką i stanowi jedynie tło, podkreślając charakter twarzy. Dodaję kolejne detale i zawieszam na guziku serce ? rodzi się lalka!
W magazynach, w teatrze i na ciele
Jej lalki robią furorę. Arletta zdobi okładkę wiosennego numeru amerykańskiego kwartalnika Art Doll Quarterly, Czerwony Kapturek i Lupus znaleźli się w listopadowym magazynie Doll Collector. Nazwisko polskiej lalkarki znalazło się na plakacie międzynarodowej wystawy lalek Collective exhibition DOLLIRIUM Art Doll Emporium.
– Dość często moje lalki opuszczają dom. Zwykle wysyłam w świat do różnych galerii, gdzie często znajdują nabywcę. Ciężko się wówczas rozstać taką lalką, zwłaszcza, że każda jest niepowtarzalna i ma własny charakter. Bywa to czasem bardzo dramatyczne. Ale mam taką grupę lalek, z którymi się nie rozstaję. To te pierwsze i ich z pewnością nie pozbędę się nigdy – opowiada lalkarka.
Jedna z nich – demoniczna Lilith – na tyle zawładnęła sercem pewnego mężczyzny, że postanowił wytatuować sobie jej podobiznę na plecach. – Chłopcy co prawda lalkami się nie bawią, ale te widać wzbudzają coraz większą ciekawość również wśród mężczyzn – śmieje się artystka. – Widać działają one na wyobraźnię różnych osób, w różnym wieku i czasem z różnych światów.
Być może decyduje o tym szczególny charakter lalek Gaugier. Niektórzy porównują jej sztukę do twórczości Tima Burtona, jednak sama artystka woli inne odniesienia. – Nie za bardzo lubię to porównanie, chociaż ludziom moje lalki trochę tak się kojarzą, a dla mnie to ogromny komplement. Wydaje mi się, że moje lalki mają nieco inny klimat, ważna jest dla mnie wspomniana duchowość. Wolę je opisać słowami Brunona Schulza z Traktatu o manekinach: 'Nie ma materii martwej – martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywają się nieznane formy życia’ – zdradza lalkarka.
To porównanie jest tym bardziej aktualne, że postacie Horka Dolls, dotąd będące jedynie lalkami artystycznymi, faktycznie ożyły. – Moje lalki mają na tyle ruchome łączenia, że można je próbować animować – potwierdza Klaudia Gaugier. – Lalki Horka Dolls od samego początku powstawały jako typowo artystyczne ? obiekty traktowane na równi z obrazem, czy rzeźbą. Ale ponieważ ukryty jest w nich także 'pozór życia’ – szybko zaczęły marzyć. A ich marzeniem było wystąpić w teatrze. I tak też się stało. Poruszyły serce i myśli Konrada Dworakowskiego, dyrektora Teatru Pinokio w Łodzi i sprawiły, że miałam ogromną przyjemność zaprojektować scenografię i kostiumy oraz wykonać lalki do przedstawienia ?Kopciuszek? w jego reżyserii. To absolutnie fascynujące doświadczenie! Lalki są zabawkami, dodatkowo charakteryzującymi główne postaci. Ożyły w rękach aktorów.
Artysta – pan, czy żebrak?
Nie wszystkie lalki lądują na międzynarodowych wystawach czy teatrach. Niektóre zamawiane są przez indywidualnych klientów. Te mają twarz konkretnych osób. – Czasem dostaję zdjęcie córki, albo miłości z prośbą, abym zrobiła ich podobiznę. To nie jest łatwe, bo zdjęcie to obraz jednowymiarowy, płaski, a trzeba go przerobić na portret trójwymiarowy. Czasem powstają trzy, cztery twarzyczki, które mają przypominać postać ze zdjęcia i z nich wybieram tę, która najbardziej oddaje charakter.
Każda lalka to minimum kilka tygodni pracy. Jedne powstają w ciągu dwóch miesięcy, inne dużo dłużej. Ale była i taka, nad którą pracowała aż pół roku. Czy na lalkarstwie da się w ogóle zarobić? – Lalkarstwo to moja miłość i pasja. A jeśli robi się coś z tych dwu powodów to zarobek jest produktem ubocznym – odpowiada Klaudia Gaugier.
Klaudia Gaugier jest pionierką w robieniu tego typu lalek na taką skalę w Polsce. Za granicą, zwłaszcza w Kanadzie i USA, podobne laki są warte nawet tysiąc dolarów. O ich cenach należy rozmawiać z samymi lalkami – śmieje się Klaudia Gaugier. Jak twierdzi, robi je przed wszystkim dla siebie. Po chwili dodaje jednak: Trudno jest określić ich wartość. Wiele zależy od tego, ile czasu pracy i rodzaju użytych materiałów wymagały. Jedne są bardziej prymitywne inne składają się wielu elementów.
Lalki Horka Dolls będzie można oglądać jeszcze do jutra w foyer łódzkiego teatru Pinokio na indywidualnej wystawie Klaudii Gaugier. – Wystawa zatytułowana jest 'Lararium’. W Teatrze Pinokio laki zostały umieszczone w drewnianych kapliczkach. W czasach Cesarstwa Rzymskiego podobne kapliczki określano jako 'lararia’. Lary, czyli dobre duchy, czczone były jako bóstwa opiekuńcze domu i szczęścia domowego, a w kapliczkach umieszczano ich figurki-laleczki. Chciałabym, aby i moje lalki były takimi dobrymi, domowymi duchami.